czwartek, 26 maja 2016

Ptaszory

Przyleciały do nas ptaszory co lubią siadać
na kredkach i paluchach, szczególnie małych :)



To takie majsterkowanie któremu młodzież się przygląda a mama się wykazuje zdolnościami manualnymi ;) U nas wyglądało to tak, że Jonatan wybierał według upodobania kolejne elementy ptaszka czyli: 



ciałko - szydełkowy walec, robiony w koło z półsłupków - ważne by odpowiednio dobrać rozmiar, do palca gdzie będzie większy lub kredki, gdzie ten obwód jest mniejszy;

fryzurę - kawałki materiału z wyciętymi frędzlami;

dziobek - najlepszy byłby filc, a w przypadku cieńszego można tak jak my złożyć na pół i wtedy wyciąć by zgięcie było brzegiem dzioba od góry;

oczko - guzik - przyszywamy razem z dziobkiem;









Gdy ptaszor gotowy to zaczyna się frajda dla młodzieży i koniec spokoju dla matki ;) Bo ptaszory lubią latać, a szczególnie lądować w dziwnych miejscach jak kubek po kawie, machać czuprynami jak prawdziwe gwiazdy rocka i ogólnie wygłupom nie ma końca.
Zachęcam do majsterkowania, mi sie spodobały tak, że jednego dziecku podkradłam i mi w pisaniu towarzyszy :)

Pomysł zaczerpnięty z inside crochet, który gdzieś kiedyś udało mi się wyszperać.


Pozdrawiamy :))

sobota, 14 maja 2016

Mamo zrób makaron.

Jest to historia po części kulinarna.
Przynajmniej do momentu konsumowania.
Oby nie było takiego momentu. Chyba że "na miby"

Pewnego razu przyjaciółka słysząc o moich zmagania z plasteliną podarowała nam ciastolinę w pudełeczkach, wiadomej firmy. Miękka i pachnąc, cud - miód, szybko stała się jedną z ulubionych zabaw Młodego. Robienie węży, makaronów, placuchów, błota czy drogi dla aut i oczywiście cięcie, cięcię, cięcie, wyciskanie, przeciskanie, miażdżenie itp. rozumiecie. Mnie natomiast przed zawałem związanym ze sprzątaniem po ciastolinowym szaleństwie uratowało to, że nie przejmuję się zbytnio masą okruchów na podłodze, znalazłam wielką folię i dużą tekturę (potem trzeba tylko wytrzepać, zwinąć, złożyć) a przede wszystkim baaardzo cenię sobie te chwile kiedy Jonatan wpada w skupienie i bawi się sam:)

Jak wiadomo i w tej bajce, wszystko co dobre szybko się kończy a my wykończyliśmy ciastolinę (chociaż jest to towar, przy odpowiednim traktowaniu, naprawdę ekonomiczny). Dlatego ucieszyłam się bardzo gdy na wspaniałej stronie Mamarak (na którą za każdym razem wchodząc doznaję coraz to nowego inspiracyjnego olśnienia:) zobaczyłam przepis na domową ciastolinę. Pomyślałam że zaryzykuję i pobabram się trochę. Warto było, bo szybko poszło, a efekt jest świetny :) i to z prostych składników które każdy znajdzie w domu. Jedynie barwniki to może być mała trudność, można użyć naturalnych np. przypraw, ja spróbowałam z barwnikami do tkanin, bo takie miałam i udało się. Przepis można znaleźć tutaj. Polecam! My bawiliśmy się tak:







Pozdrawiam serdecznie:))

piątek, 6 maja 2016

Coś tu lata i chce mnie uszczypnąć..


Hej:))
Ostatnio kleiliśmy takie o to żuczki. Inspiracje przynieśliśmy z klubu gdzie były różne owadzie wersje na spinaczach, typu ważka, biedronka, motyl. Właśnie na bazie biedronki powstały nasze wielokolorowe żuczki. 


Skrzydełka to zgięte koła, tułów - takiej samej wielkości koło. Jak ktoś ma dostęp do dużego dziurkacza ( jak np. panie w klubie) to ma szczęście i robotę z głowy. Wycinanie kół zajęło mi wieczorem z pół godziny, no może więcej bo jednym okiem oglądałam półfinał ligi mistrzów :)

Do działania potrzebujemy jeszcze: klej, marker, taśmę klejącą, 
oraz 



kształty na główki - mogą być to mniejsze kółka, 


oczywiście oczy - kupne ruchome, lub tak jak u nas - dziurki (z dziurkacza ) wycięte z papieru samoprzylepnego w jasnym kolorze;


w razie potrzeby kropki na skrzydełka - znów dziurkacz w użyciu :)




 czułki - u nas są to przecięte gumki recepturki ( fajnie się majtają :) w różniastych kolorach (w klubie były kolorowe wyciorki) przyklejone taśmą klejącą, 

oraz klamerki - najlepiej przykleić taśmą dwustronną.



 Jonatan wpadł w szal malowania flamastrami skrzydełek,co okazało się w pewnym momencie dużo fajniejsze niż całe klejenie.. w sumie dużo fajniejsze niż wszystko... ;)


Na razie żuczki odpoczywają, zmęczyły się gonieniem matki po całym domu z zamiarem uszczypnięcia w jakieś miękkie miejsce;) Może uda się żeby przetrwały jeszcze bo była by z ich zaczepionych na sznurku fajna girlanda, co myślicie?

Pozdrawiam :))

niedziela, 1 maja 2016

Nie ma to jak w domu.

Myślałam, że nie doświadczę takich zabaw z moim Synkiem, a jednak mnie zaskoczył! Okazało się, że domek może być bardzo atrakcyjny dla chłopca, o ile, ma otwierane drzwiczki którymi może wjechać auto.. :) 
Przewinęło się kilka takich domków z pudełek po butach itp. Jeden z nich wzięłam na warsztat by okleić i nadać mu bardziej trwały charakter, lecz ten proces jest cały czas w toku... 
Tymczasem powstał domek na szybko i na bazie "gotowca" czyi regału z ikea. Zmierzyłam okienko, wycięłam odpowiedni kawałek tektury, naszkicowałam okna i drzwi, potem nożykiem docięłam tak by wszystko się otwierało. Jeszcze kilka maźnięć kredkami co uczyniliśmy już wspólnie z Jonatanem i ściana powędrowała na miejsce. Ideałem byłoby przymocowanie jej tak by jednocześnie będąc stabilną pozwalała się otwierać tak by był dostęp do półki. U nas dostęp jest jedynie przez drzwi i okna, ale ogólnie to nie przeszkadza w zabawie. Próbowałam zrobić też jakieś bezpieczne zamknięcia lecz nie wpadłam na nic co nie wymagałoby pinezek.. więc na razie dopuściłam. Dziewczynkę pewnie ucieszyłyby kwiatuszki na parapetach i franki z koronki w oknach, ale u nas liczy się akcja więc powściągnęłam swoje ambicje ;)



Któregoś wieczoru zebrałam się w sobie i poszłam za natchnieniem. Miałam kawałek zwartej ale cienkiej tektury, nożyczki, taśmę oraz marker i w pół godziny powstało takie o to kuchenne umeblowanie. Bawiliśmy się już nie raz w gotowanie dla ludzików i zwierzaków ale wtedy kuchnia była jeszcze bardzo prowizoryczna bo zrobiona z klocków. Bałam się, że taką bardziej realistyczną popsuje czar zabawy ale jednak udało się, została pokochana.




Za naczynka służą nakrętki a durszlak to jedna część sitka do zaparzania herbaty:)





Pozdrawiam :))